Kilka lat temu na rynku wydawniczym pojawiły się dwie książki, które wywołały falę poruszenia w amerykańskich kręgach oświatowych. Pierwsza z nich, Cultural Literacy: What Every American Needs to Know (tłum.: Kulturowe podstawy: co powinien wiedzieć każdy Amerykanin), autorstwa E.D. Hirscha, dowodziła, że wielu amerykańskich studentów nie posiada podstawowej wiedzy, która jest niezbędna do przeczytania ze zrozumieniem pierwszej strony gazety bądź też przyjęcia odpowiedzialnej postawy obywatelskiej.
Na przykład, według wyników niedawno przeprowadzonej ankiety, jedna czwarta studentów uważa, że Franklin Delano Roosevelt był prezydentem w czasie wojny wietnamskiej. Dwie trzecie respondentów nie wiedziało, kiedy miała miejsce wojna secesyjna, a jedna trzecia twierdziła, że Kolumb odkrył Nowy Świat gdzieś w okolicach roku 1750. W niedawnej ankiecie przeprowadzonej na California State University w Fullerton, ponad połowa studentów nie potrafiła skojarzyć Chaucera czy Dantego, a 90% ankietowanych nie wiedziała, kim był Alexander Hamilton, mimo że jego wizerunek widnieje na każdym dziesięciodolarowym banknocie.
Powyższe statystyki mogłyby nawet wywołać uśmiech, gdyby nie były tak bardzo niepokojące. Co stało się z naszymi szkołami, że wypuszczają tak bardzo niedouczonych absolwentów? Alan Bloom – wybitny wykładowca na Uniwersytecie w Chicago i autor drugiej książki, o której wspomniałem na samym początku – dowodzi w The Closing of the American Mind (tłum.: Zamknięcie amerykańskiego umysłu), że u przyczyn współczesnej oświatowej niemocy leży powszechne wśród studentów przekonanie, że wszelka prawda jest względna i dlatego nie warto jej dochodzić. Bloom pisze:
„Wykładowca może być pewien jednej rzeczy: niemalże każdy student rozpoczynający edukację wyższą twierdzi, że prawda jest względna. Jeśli to przekonanie zostanie poddane próbie, nauczyciel musi się liczyć, że napotka na pełną niezrozumienia postawę swoich uczniów. Fakt, że ktoś mógłby uznawać założenie o względności prawdy za nieoczywiste, zdumiewa ich nie mniej, niż kwestionowanie, że 2 + 2 = 4. Dla studentów ma to także wymiar moralny, co widać po charakterze ich reakcji, która stanowi połączenie niedowierzania i gniewu. Mówią: „Jesteś zwolennikiem filozoficznego absolutyzmu?” dokładnie tym samym tonem jakby pytali: „Naprawdę wierzysz w czarownice?” To oczywiście prowadzi do oburzenia, bo przecież ktoś, kto wierzy w czarownice, równie dobrze może nie różnić się niczym od ich łowcy czy też sędzi z Salem w procesie o czary.
Studenci nie upatrują głównego niebezpieczeństwa w ewentualnej błędności myślenia w kategoriach absolutnych, lecz to raczej brak tolerancji – który według nich wiąże się z takim myśleniem – odstrasza ich bardziej. Relatywizm jest konieczny, by zachować otwartość i tolerancję, a owa tolerancja to jedyna cnota, której wpajaniem zajmuje się nasz system edukacyjny od ponad 50 lat. Wraz z relatywizmem, który czyni ją jedynym wiarygodnym stanowiskiem wobec mnogości roszczeń do prawdy, stylów życia czy osobowości, tolerancję uważa się za największy dorobek intelektualny naszych czasów. Badania nad historią i kulturą uczą nas, że świat błądził także w przeszłości: ludzie myśleli, że postępują słusznie, a jednak prowadziło to do wojen, prześladowań, niewolnictwa, ksenofobii, rasizmu czy szowinizmu. A zatem nie chodzi o to, by poprawiać błędy przeszłości i prawdziwie mieć rację, lecz raczej o to, by twierdzić, że nigdy nie jesteś w stanie mieć racji1.”
– Alan Bloom
Jako że nie istnieje prawda absolutna i wszystko ma względny charakter, celem edukacji nie jest już nauczanie prawdy i opanowywanie kolejnych faktów, lecz co najwyżej nabywanie umiejętności, które umożliwią absolwentom zdobycie bogactwa, władzy i sławy. Prawda traci znaczenie.
Taka relatywistyczna postawa względem prawdy jest oczywiście antytezą chrześcijańskiego światopoglądu. Jako chrześcijanie wierzymy, że wszelka prawda jest w Bogu, a objawił nam ją zarówno poprzez swoje Słowo, jak i siebie samego, mówiąc: Ja jestem prawdą. Chrześcijanin zatem nigdy nie może odnosić się do prawdy z poczuciem obojętności czy wzgardy, lecz raczej pielęgnować ją i strzec jak skarbu, gdyż stanowi ona odbicie samego Boga. Oddanie chrześcijanina dla prawdy nie czyni go też nietolerancyjnym, tak jak to błędnie wnioskowali studenci Blooma. Wręcz przeciwnie: u podstaw tolerancji leży przekonanie, że nie zgadzasz się z czymś, względem czego pozostajesz tolerancyjny. Chrześcijanin to osoba oddana zarówno prawdzie, jak i tolerancji, bo wierzy w Tego, który powiedział: Ja jestem prawdą, ale również: Miłujcie swoich nieprzyjaciół.
Kiedy opublikowano dwie książki, o których wspomniałem na początku, wykładałem na Wydziale Religioznawstwa na jednej z chrześcijańskich liberalnych uczelni humanistycznych. Zastanawiałem się, jak wielu studentów zostało zarażonych ideologią opisywaną przez Blooma, i jak poradziliby sobie na jednym z testów proponowanych przez Hirscha. Rozmyślałem nad tym, aż postanowiłem zorganizować dla nich podobny sprawdzian.
Sporządziłem krótki quiz z wiedzy ogólnej o słynnych osobach, miejscach i rzeczach, i rozdałem go w dwóch liczących po około 50 osób grupach studentów drugiego roku. Jak się okazało, poszło im nieco lepiej niż całej reszcie studentów, ale mimo to znajdowała się wśród nich pokaźna grupa osób, które nie były w stanie skojarzyć – nawet bardzo pobieżnie – pewnych istotnych nazwisk i wydarzeń. I tak oto 49% z nich nie znało Lwa Tołstoja, autora Wojny i pokoju, prawdopodobnie jednej z najwybitniejszych powieści na świecie. Ku mojemu zaskoczeniu, 16% studentów nie wiedziało, kim był Winston Churchill. Pewien uczeń twierdził, że to jeden z Ojców-Założycieli Stanów Zjednoczonych! Jeszcze inny rozpoznał w nim wielkiego kaznodzieję przebudzeniowego sprzed kilkuset lat. 22% testowanych nie wiedziało, co to jest Afganistan, a 22% nie kojarzyło Nikaragui. 20% z kolei nie potrafiło zlokalizować Amazonki. Wyobraźcie to sobie!
Jeśli chodzi o kategorię rzeczy i wydarzeń, poszło im jeszcze gorzej. Byłem zdumiony, że przytłaczający odsetek studentów (67%) nie był w stanie skojarzyć bitwy o Ardeny (bitwy o wybrzuszenie). Kilkunastu zakwalifikowało ją jako problem gastryczny. 24% nie wiedziało, czym jest szczególna teoria względności (zwróćcie uwagę, że nie chodziło o jej wytłumaczenie, lecz jedynie pobieżną identyfikację w stylu teoria Einsteina). 49% nie kojarzyło bitwy nad Little Bighorn, przypisując ją bądź to do wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych, bądź do wojny secesyjnej. A już zupełnie zdumiało mnie, że 73% studentów nie miało pojęcia, do czego odwołuje się Koncepcja Boskiego Przeznaczenia (w myśl której Stany Zjednoczone zostały predestynowane przez samego Boga do rozprzestrzenienia demokracji amerykańskiej na całym kontynencie – przyp. tłum.).
A wiec stało się dla mnie oczywiste, że chrześcijańscy studenci nie są w stanie wzbić się ponad wyłaniającą się niebezpieczną tendencję w naszym systemie nauczania obecną na niższych stopniach edukacji. Poziom panującej niewiedzy ukazuje kryzys także w chrześcijańskich seminariach i uczelniach. To sprawiło, że kiedy analizowałem uważnie statystyki przeprowadzonych przeze mnie testów, zaświtała mi jeszcze gorsza myśl. Jeśli chrześcijańscy studenci pozostają niedouczeni w kwestiach wiedzy ogólnej, historii czy geografii, myślałem, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że równie niedobrze, albo może nawet jeszcze gorzej, prezentuje się poziom wiedzy chrześcijan w odniesieniu do naszego własnego dziedzictwa i doktryn. Nasza kultura obecnie zniża się do poziomu biblijnego i teologicznego analfabetyzmu. Wielu ludzi – jak nie większość – nie potrafi nawet nazwać czterech Ewangelii: ostatnio jedna z ankietowanych osób wymieniła Mateusza, Marka i … Lutra! W innej, Joanna d’Arc uznana została za żonę Noego. Przyszło mi na myśl, że ewangelikalne chrześcijaństwo znajduje się tylko nieco wyżej na tej samej równi pochyłej.
A jeśli my sami nie będziemy pielęgnować prawdy o naszym chrześcijańskim dziedzictwie i doktrynach, kto jej nas będzie nauczał? Osoby niebędące chrześcijanami? Wydaje się to mało prawdopodobne. Jeśli Kościół nie będzie strzegł jak skarbu chrześcijańskiej prawdy, doprowadzi go to do zguby.
Zastanawiałem się, jak chrześcijanie poradziliby sobie z testem z wiedzy ogólnej o historii chrześcijaństwa i doktrynach. Zachęcam Was, abyście wyjęli długopis i kartkę papieru i sami zrobili następujący test. Zajmie tylko minutkę. Poniżej znajdują się elementy, które – moim zdaniem – każdy dojrzały chrześcijanin funkcjonujący w naszym społeczeństwie powinien potrafić skojarzyć. Chodzi jedynie o zwięzłe określenia. Na przykład, jeśli pytam o Johna Wesleya, wystarczy napisać: współtwórca metodyzmu albo: XVIII-wieczny angielski kaznodzieja.
1. Augustyn z Hippony
2. Sobór nicejski
3. Trójca Święta
4. Unia osobowa/ hipostatyczna
5. Panteizm
6. Tomasz z Akwinu
7. Reformacja
8. Marcin Luter
9. Ofiara/ekspiacja zastępcza
10. Oświecenie
I jak Wam poszło? Jeśli należycie do typowej grupy odbiorców, to zapewne nie najlepiej. Jeśli faktycznie tak jest, możecie skłaniać się ku defensywnej reakcji: Po co komu wiedzieć takie rzeczy? Cała ta góra śmieci nie ma żadnego znaczenia. Liczy się jedynie moje życie z Chrystusem i dzielenie się Nim z innymi. Kogo obchodzą te wszystkie błahostki?
Mam nadzieję, że nie zareagowaliście w ten sposób, bo to oznaczałoby, że zamykacie się na proces samodoskonalenia, a wykonane przed chwilą ćwiczenie nie stanowiło dla Was jakiegokolwiek pożytku. Jest też druga, bardziej pozytywna, reakcja. Być może po raz pierwszy w życiu dostrzegłeś potrzebę intelektualnego zaangażowania i możesz postanowić, by coś z tym zrobić. To przełomowa decyzja. Właśnie podejmujesz krok, na który muszą zdecydować się miliony amerykańskich chrześcijan.