Ironia mentalności, która zakłada, że nasze seminaria powinny wypuszczać pastorów, a nie naukowców, polega na tym, że to właśnie nasi przyszli pastorzy, a nie tylko naukowcy, potrzebują intelektualnego zaangażowania i naukowego przygotowania. Cytowane przeze mnie słowa Machena stanowiły część przemówienia zatytułowanego „Akademickie przygotowanie do służby”. Wzór powinien tu stanowić dla nas człowiek pokroju Johna Wesleya: pełen Ducha przebudzeniowy kaznodzieja i oxfordzki naukowiec w jednej osobie1. Wesleyowska wizja pastora jest godna uwagi: człowiek o nienagannych manierach, biegły w Piśmie i zaznajomiony z historią, filozofią oraz współczesnymi mu naukami ścisłymi.
A jak się mają absolwenci naszych seminariów w porównaniu do tego wzoru? Historyk Kościoła i teolog David Wells określa współczesne pokolenie pastorów mianem nowych ułomnych, ponieważ porzucili oni tradycyjną rolę rzeczników prawdy, którą pełnili w swoich kongregacjach, na rzecz menadżerskiego modelu zaczerpniętego ze sfery zawodowej, który kładzie nacisk na zdolności przywódcze, marketing czy zarządzanie. W rezultacie Kościół wychowuje pokolenia chrześcijan, dla których teologia jest nieistotna, i którzy poza zborem prowadzą życie praktycznie nieróżniące się niczym od stylu życia ateistów. Nowy model przedsiębiorczych pastorów – ubolewa Wells – zawodzi Kościół, a nawet w pewien sposób czyni Go ułomnym. Prowadzi do tego, że Kościół staje się podatny na wszelkie pokusy współczesności dokładnie dlatego, bo owi pastorzy nie są w stanie zapewnić rzetelnej alternatywy, którą jest życie skupione na Bogu i Jego prawdzie2. Musimy przywrócić tradycyjny model, wzorując się na osobowościach takich jak Wesley.
Ale nie tylko chrześcijańscy uczeni i pastorzy potrzebują intelektualnego zaangażowania, które umożliwiłoby oddziaływanie na naszą kulturę. Niezbędne jest to również w przypadku zwykłych wiernych. Nasze kościoły pełne są chrześcijan, którzy bezczynnie tkwią w intelektualnym impasie. Ich umysły się marnują. James Porter Moreland w swojej śmiałej książce Love Your God with All Your Mind (tłum.: Będziesz miłował Boga z całej swojej myśli) określa takich ludzi jako puste osobowości: nadmiernie indywidualistyczni, infantylni i o skłonnościach narcystycznych, opierający się na percepcji zmysłowej; pasywni i jednocześnie zawsze zajęci, niezdolni do wykształcenia jakiegokolwiek życia wewnętrznego. W jednym z najbardziej druzgocących fragmentów swojej książki Moreland każe nam wyobrazić sobie Kościół wypełniony takimi ludźmi:
„Co z teologicznym zrozumieniem, odwagą niezbędną do ewangelizacji i zdolnością kulturowego przenikania w takim kościele? Jeśli życie wewnętrzne się nie liczy, to po cóż poświęcać czas na kształtowanie intelektualnie i duchowo dojrzałej egzystencji? Jeśli ktoś z natury jest bierny, z pewnością wybierze rozrywkę, a nie wysiłek niezbędny przy czytaniu. Dla człowieka opierającego swoje postrzeganie świata na zmysłach, muzyka, czasopisma wypełnione ilustracjami, czy też wszelkie inne media odwołujące się do zmysłu wzroku, będą znacznie atrakcyjniejsze niż zapisane na zwykłej kartce słowa czy abstrakcyjne myśli. Gdy żyjemy w nieustannym pośpiechu i rozproszeniu, brak nam cierpliwości niezbędnej do zgłębiania wiedzy teoretycznej, a także umiejętności skupienia się przez dłuższy czas na jednej myśli.
A po jaką książkę sięgnie osoba przesadnie indywidualistyczna, infantylna i o skłonnościach narcystycznych, jeśli w ogóle po cokolwiek sięgnie? Chrześcijańskie poradniki pełne są egotycznych i wyrażających samozadowolenie sloganów, prawią nazbyt uproszczone morały, stawiają błędne rozpoznania, które nie prezentują przed czytelnikiem jakichkolwiek wymagań. Książki o tak zwanych chrześcijańskich gwiazdach będą cieszyć się większą popularnością niż lektury, które mogłyby wyposażyć ludzi w umiejętności niezbędne do dobrze uargumentowanego teologicznego rozumowania, dzięki czemu przyczyniliby się oni do wzrostu Królestwa. Kościół złożony z takich osób będzie zbyt bezsilny, by przeciwstawić się dużej sile sekularyzmu, który grozi pogrzebaniem chrześcijańskich wartości pod fasadą pozbawionego charakteru pluralizmu i błędnie rozumianej naukowości. W takich okolicznościach możemy skłaniać się, by mierzyć sukces Kościoła w liczbach osiągniętych jedynie poprzez kulturowe przystosowanie się do owych „pustych osobowości”. W ten sposób Kościół stanie się swym własnym grabarzem: metody mierzenia krótkoterminowego sukcesu w szerszej perspektywie staną się przyczynkiem do jego marginalizacji3.
– James Porter Moreland
To, co czyni powyższy fragment druzgocącym, jest fakt, że właściwie nie musimy już sobie wyobrażać takich kościołów, gdyż cytat ten stanowi trafny opis wielu współczesnych amerykańskich kongregacji ewangelikalnych.
Czasami zdarza się, że niektórzy ludzie próbują usprawiedliwiać swój brak intelektualnego zaangażowania, twierdząc, że wolą prostą wiarę. Musimy tu jednak dokonać rozróżnienia między dziecięcą wiarą a wiarą dziecinną. Pierwsza z nich zakłada pełne zaufanie Bogu jako kochającemu Ojcu Niebieskiemu, tak jak to poleca nam Jezus. Wiara dziecinna, z kolei, jest niedojrzała i bezrefleksyjna, a do tego nikt nas nie zachęca. Przeciwnie nawet, Paweł mówi: Bracia, nie bądźcie dziećmi w myśleniu, ale bądźcie w złem jak niemowlęta, natomiast w myśleniu bądźcie dojrzali. (I Kor. 14;20 BW). Jeśli prosta wiara oznacza tu bezrefleksyjną i pełną ignorancji, to nie powinniśmy mieć z nią nic wspólnego. Na swoim własnym przykładzie mogę zaświadczyć, że po wielu latach nauki moje uwielbienie dla Boga nabrało głębi właśnie z powodu – a nie pomimo – filozoficznych i teologicznych dociekań. W każdej dziedzinie, którą dogłębnie przebadałem – poczynając od stworzenia, poprzez zmartwychwstanie, aż po Boską nieomylność, ponadczasowość i suwerenność – wzrasta moje uznanie dla Bożej prawdy i zachwyt Jego osobą. Czuję się podekscytowany perspektywą dalszej nauki, ponieważ z pewnością zaowocuje ona jeszcze większym docenieniem Bożej osoby i Jego dzieła. Dlatego wiara chrześcijańska nie pociąga za sobą obojętności czy intelektualnego samobójstwa, lecz życie i nieustanne dociekanie. Jako ujął to Anzelm z Canterbury, nasza wiara jest wiarą poszukującą zrozumienia.
Co więcej, skutki przebywania w umysłowej stagnacji dotykają nie tylko nas samych. Jeśli zwykli chrześcijanie nie wykażą zaangażowania w sferze intelektualnej, staniemy przed poważnym niebezpieczeństwem utraty naszej młodzieży. Zarówno w szkołach średnich, jak i na uniwersytetach, nastolatki atakowane są rozmaitymi niechrześcijańskimi poglądami filozoficznymi połączonymi z wszechogarniającym relatywizmem. Kiedy przemawiam w kościołach w całym kraju, niezmiennie napotykam na rodziców, których dzieci utraciły wiarę, bo nikt nie potrafił odpowiedzieć na ich pytania. Według szacunków George’a Bamy 40% młodych ludzi po ukończeniu szkoły wyższej, nigdy więcej nie postawi nogi w kościele.
Nie ulega wątpliwości, że w tej sferze kościoły popełniły błąd. Istnieją jednak środki, które mogą zaradzić temu problemowi, jeśli tylko zechcemy zrobić z nich użytek. Mówię tutaj o programach szkoły niedzielnej dla osób dorosłych. Dlaczego nie mielibyśmy wykorzystać ich, by zaproponować laikom rzetelne kształcenie w obszarach takich jak doktryna chrześcijańska, historia Kościoła, greka Nowego Testamentu, apologetyka etc.? Pomyślcie o szansie na zmianę, jaka się w tym kryje!
Wierzę, że nasza kultura może się zmienić. Jestem podekscytowany renesansem w chrześcijańskiej filozofii, którego świadkiem jest moje pokolenie, i co dobrze wróży dla kolejnych. Niezależnie od tego, czy Bóg wzywa Cię, abyś stał się chrześcijańskim naukowcem toczącym bitwy na intelektualnym froncie, pastorem będącym rzecznikiem prawdy w swojej kongregacji, czy też zwykłym chrześcijaninem gotowym do obrony przed każdym domagającym się wytłumaczenia z Twojej nadziei, każdy z nas stoi przed możliwością, by stać się sprawcą kulturowej przemiany w imieniu Chrystusa. Ze względu na Kościół, ze względu na Was samych i ze względu na Wasze dzieci – nie pozwólcie zaprzepaścić tej szansy. Jeśli dotychczas podróżujesz na jałowym biegu, tkwiąc w intelektualnym impasie, oto pora, by wskoczyć na wyższe obroty!